^Back To Top

Metryki Wołyń

XIX-wieczne metryki z Wołynia

foto1 foto2 foto3 foto4 foto5

Kraj naszych przodków

 

Znamy tę krainę z opowiadań ludzi z pokolenia naszych rodziców i dziadków. Nasi przodkowie żyli tutaj od niepamiętnych czasów. Przez wieki ściągano tu ludzi z całej Europy, żeby zagospodarować puste przestrzenie. Jeszcze w okresie międzywojennym były całe kolonie niemieckie i czeskie. W miastach
i miasteczkach przeważali Żydzi. Obok siebie żyli Polacy i Ukraińcy. Przyjaźnili się ze sobą, zawierali małżeństwa, wspólnie świętowali i jeździli na saksy.  II wojna światowa położyła temu kres. Nacjonaliści ukraińscy postawili sobie za cel pozbycie się dotychczasowych mieszkańców innych narodowości niż ukraińska i ten cel został osiągnięty.

 

Twierdza Dubno

Fot. Anna

Jedziemy poznać tę ziemię z bliska, poszukać śladów  naszej rodziny i naszych rodaków. Spotykamy się w Warszawie – siostrzenica mego ojca Ania, mój brat Gienek
i ja, Danka. Według informacji znalezionej w internecie mamy przed sobą  ponad 8 godzin jazdy. Wyruszamy o świcie. Odprawa graniczna trwa godzinę. Koło Dubna nie ma drogowskazu na Tarnopol. Z mapy wynika, że trzeba jechać przez miasto, więc skręcamy w jego kierunku.  Mamy pierwszy powiew historii rodziny.
W Dubnie nasz ojciec służył w wojsku…  

Zatrzymujemy się koło twierdzy, żeby spytać o drogę.

 

 

 

Po ponad 12 godzinach od startu docieramy do Wiśniowca. Tu będzie nasza baza. Mamy 6 dni na odwiedzenie miejsc związanych z naszą rodziną i zwiedzanie okolicy.

 Wiśniowiec

 Tu mieszkał z rodziną brat naszego dziadka. Tu była siedziba gminy i parafii naszych dziadków. Członkowie naszej rodziny nieraz bywali na tutejszym targu.

 

Pałac – budynek główny

Fot. Anna

 

To od nazwy tego miasteczka wziął nazwisko potężny ród książąt Wiśniowieckich. Syn tego rodu Michał Tomasz Korybut Wiśniowiecki w latach 1669 – 1673 zasiadał na polskim tronie.

Zespół pałacowo parkowy w Wiśniowcu zbudowany w I połowie XVIII wieku przez ostatniego z rodu Michała Serwacego Wiśniowieckiego – najbogatszego wówczas magnata Rzeczpospolitej pełniącego wysokie urzędy - i rozbudowany później przez Mniszchów, to rezydencja iście królewska
i nieraz gościła władców. Bywał tu m.in. ostatni król Polski Stanisław August Poniatowski - przy apartamentach, które zajmował, była tablica upamiętniająca ten fakt.

  

Pałac – fragment ekspozycji

Fot. Danka

 W pałacu zgromadzono niegdyś bogatą kolekcję obrazów i rzeźb wybitnych artystów, mebli
i innych  cennych przedmiotów. Ściany holu i klatek schodowych ozdabiały ręcznie malowane  holenderskie kafelki wykonane na specjalne zamówienie. W liczącej kilkanaście tysięcy tomów  bibliotece było wiele unikalnych i bardzo cennych pozycji.  Zbiory te zostały rozproszone w II połowie XIX wieku, kiedy to hrabia Włodzimierz Plater nabywszy pałac popadł w długi i dla ich pokrycia wyprzedał  je na licytacji.

Na  Wawelu można oglądać m.in. piece kaflowe  z tego pałacu. Potem został sprzedany także sam pałac. W 1920 roku wkroczyli do pałacu bolszewicy i odarli go ze wszystkiego, co dało się zabrać. Zerwali nawet kafelki ze ścian


W okresie międzywojennym pałac nabył i wyremontował sejmik krzemieniecki na potrzeby instytucji pożytku publicznego. Był tu szpital i sierociniec. Po II wojnie światowej Wiśniowiec znalazł się w granicach ZSRR. Pałac pośpiesznie wyremontowano zmieniając przy tym układ pomieszczeń i przeznaczono na cele kulturalno-oświatowe. Później popadał  powoli w ruinę.

Pod murami obronnymi były wspaniałe ogrody

Fot. Danka

Obecnie  jest objęty programem „Zamki Tarnopola” . Uporządkowano dziedziniec
i otoczenie, wyremontowano dach, elewację
i część pomieszczeń wewnątrz pałacu. Są już dostępne dla zwiedzających. Na ścianach wiszą kopie obrazów, których oryginały kiedyś ozdabiały pałac. Można podziwiać piękne stare meble. Na zewnątrz trwają prace brukarskie.  Wewnątrz są remontowane kolejne pomieszczenia. Powoli rezydencja  odzyskuje elementy dawnej świetności.

 Gospodarz pałacu bardzo dobrze mówi po polsku i ciekawie opowiada o historii i planach restauracji  obiektu. Odnowiona jest również piękna cerkiew przyzamkowa z XVI wieku - najstarszy zabytek Wiśniowca.

 

Pozostałości kaplicy grobowej Wiśniowieckich

Fot. Danka

 

 

Kościół karmelitów ufundowany przez Jeremiego i odrestaurowany przez Michała Serwacego Wiśniowieckich nie miał tyle szczęścia. W lutym 1944 r. nacjonaliści ukraińscy podstępem wdarli się do klasztoru, spalili kościół i wymordowali ponad 200 (wg niektórych źródeł ponad 300) Polaków, głównie kobiet i dzieci, którzy szukali tam schronienia. W latach 50-tych XX wieku zburzono jego pozostałości i dziś nie ma po nim śladu.

 

Niszczeją resztki kaplicy grobowej kniaziów Wiśniowieckich na cmentarzu rzymsko-katolickim. Właśnie zniknęły figury spod krzyża. Kaplica miała być odbudowana, ale czy  będzie?

 

 

             

 

    Na niewielkim placyku stoi samotny nagrobek z ukraińskim napisem. Na jego temat jest jakaś legenda. Reszta cmentarza zarośnięta. W zaroślach widać resztki nagrobków.

Tu można jeszcze odczytać część napisu

Fot. Danka

 

   

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kamieniołomy.  Z okien naszego lokum widać wielkie wyrobisko. Pewnie stąd brano kamień budowlany

Fot. Gienek

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Sławne targi przeniesiono z niedziel na soboty, ale nadal ściągają na nie tłumy i jest ogromny wybór towarów.

  W Wiśniowcu Starym od 1757 do 1944 r. był  kościół pod wezwaniem św. Stanisława
z cudownym obrazem  św. Antoniego Padewskiego zbudowany przez Jana Mniszcha. Tu był ochrzczony nasz ojciec,  mama Ani i Gienek, tu wzięli ślub nasi rodzice. W tym samym czasie, kiedy w klasztorze karmelitów w Nowym Wiśniowcu  dokonywano rzezi, inny oddział zbrojnego ramienia OUN podpalił ten kościół zamknąwszy w nim wcześniej  wiernych zgromadzonych na mszy, a potem zamordował wszystkich Polaków, których udało się znaleźć. Miejscowi Ukraińcy ukrywali Polaków i pomagali im uciec.

 


Ruiny kościoła od frontu

Fot. Danka

 

Oglądamy ze wzruszeniem  ruiny – niemego świadka  tylu ważnych chwil w historii naszej rodziny i zbrodni ukraińskich nacjonalistów.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Tylna ściana z krucyfiksem

Fot. Danka

 

Resztki malowideł nad miejscem, gdzie był ołtarz

Fot. Danka

 

Cmentarz. Gdzieś tu był pochowany nasz stryj i prawdopodobnie nasza prababcia. Możliwe, że również brat naszego dziadka. Gęste zarośla nie dają nadziei  na odnalezienie ich grobów.

Na skraju  stoi stela    
z napisami na trzech ścianach. Jest na niej nazwisko Wisznieska .

Fot. Danka

                                                                

                                                   

 

Cmentarz jest jeszcze bardziej zarośnięty, niż w Nowym Wiśniowcu

Fot. Danka

         

 

W latach 1941-1942 Niemcy z pomocą ukraińskiej policji dokonali eksterminacji miejscowych Żydów, którzy stanowili większość mieszkańców miasteczka. W czasie II wojny światowej różnej maści nacjonaliści zamordowali w kilkutysięcznym Wiśniowcu ponad 3 tysiące ludzi.

 Butyń i Młynowce

 Nasi dziadkowie był właścicielami majątku Młynowce z folwarkiem. Tam urodził się nasz ojciec, mama Ani i kilkoro ich rodzeństwa.  Ponadto mieli dom w Butyniu.

 Odnajdujemy miejsce, gdzie stał. Chcemy porozmawiać z aktualnym właścicielem, ale nikt nie otwiera. Nawiązujemy rozmowę z sąsiadami. Starszy pan pamięta naszych dziadków. Mówi, że dziadek przyjaźnił się z jego ojcem. Podaje imię dziadka i stryja. Twierdzi, że dalej mieszkał brat dziadka Jan  Krajewski. Opowiada, jak dziadek budował drogę.

 

 

Ten mostek zbudował nasz dziadek

Fot. Gienek

  

Tu został pochowany nasz dziadek

Fot. Danka

 

Pytamy, czy wie, gdzie został pochowany.  Mówi, że w Młynowcach.  To nas zaskakuje, bo myśleliśmy, że w Wiśniowcu. Jedzie z nami, żeby pokazać to miejsce. Cmentarz funkcjonował krótko i teraz nawet nie widać, że tam kiedyś był. Tylko po drugiej stronie drogi stoi kapliczka. Część terenu zrównano spycharką jak budowano drogę. Pokazuje nam miejsce pod skarpą zarośnięte chaszczami.

 

 Jesteśmy zasmuceni. Gdyby dziadek zmarł po przesiedleniu jego grób wyglądałby całkiem inaczej.  

 

 

 

 Żegnamy się z sąsiadami i jedziemy szukać folwarku.  Wg starej mapy najlepiej pojechać z Butynia na Dzwiniacze, a potem skręcić w lewo na Rydoml. Dotarliśmy do skrzyżowania. Są jakieś domy, więc pytamy o drogę do folwarku Młynowce. Jedna z kobiet zostawia robotę i  wsiada do samochodu, żeby nas zaprowadzić. Jedziemy z powrotem. Za Butyniem skręcamy w polną drogę. Dojeżdżamy do  ładnej zagrody. Pani Maria (lat 93) zaprasza nas do domu.

 

 

Zagroda potomków Lubomira Więckowskiego

Fot. Anna

 

 

 

 

Potrafi powiedzieć po polsku „Ojcze nasz” i poprawnie śpiewa polski hymn. Jest córką Polaka. Jej ojciec był tu właścicielem ziemskim i pułkownikiem wojska polskiego. Jej mąż też był Polakiem. Wspominamy o Dzianotach, od których dziadek kupił majątek. 

Ze zdumieniem dowiadujemy się, że Dzianot to szwagier jej ojca Lubomira Więckowskiego. Mówi, że przed wojną było tu trzech właścicieli ziemskich – Krajewscy, Bugajska i Więckowscy. Folwark naszych dziadków jest zburzony.

Syn pani Marii pokazuje nam, gdzie się znajdował. Stwierdza, że nie ma tam już nic do oglądania.

 

 

Tam był folwark naszych dziadków

Fot. Ania

 

 

 

 

  Nasza przewodniczka zaprasza nas na obiad. Przygotowuje go błyskawicznie. Jej matka była kucharką u naszych dziadków. Zachwycamy się smakiem ziemniaków, zsiadłego mleka i soku brzozowego z miętą. Wódki nie pijemy, ale dajemy się z Anią skusić na trochę wina (Gienek nie może, bo jest kierowcą). Zostajemy  obdarowani wiadrem gruszek i z  trudem się wymawiamy od zabrania jeszcze jabłeki „baraboli”. Nie przyjmujemy też propozycji przenocowania.

 Zbaraż

 W Zbarażu część naszej rodziny schroniła się pod koniec II wojny światowej przed banderowcami.

Zbaraski zamek  został wzniesiony w 1626 r. przez kniaziów Zbaraskich wg projektu Henryka von Peene .  W Polsce wszyscy o nim wiedzą za sprawą  powieści Henryka Sienkiewicza „Ogniem i Mieczem”.  Zniszczony w czasie I wojny światowej przez Rosjan, odbudowany przez Polaków w 1935 r., po II wojnie światowej znowu został częściowo zburzony.  Obecnie jest całkowicie odrestaurowany  i  zagospodarowany.  Piękne wnętrza
i bogactwo eksponatów.

 

 

Brama zamku

 

Komnata w pałacu

Fot. Danka

 

Fot. Danka

 

 

 

 

Witraże w drzwiach wewnętrznych  pałacu

 

Z wystawy rękodzieła ludowego – hafty wołyńskie

Fot. Ania

 

Fot. Gienek

                     

 

 

Fragment wystawy narzędzi tortur

 

Modele cerkwi drewnianych

Fot. Gienek

 

Fot. Gienek

 

 

 

 

Wystawa rzeźby ludowej

 

Jest i zbrojownia

Fot. Gienek

 

Fot. Gienek

 

Jest jeszcze interesująca wystawa archeologiczna z zabytkami paleolitycznymi i neolitycznymi.

Trzeba dużo czasu, żeby wszystko obejrzeć. Na zwiedzanie miasta już go nie starcza…

 Skałat

 Tu nasza mama skończyła szkołę powszechną.

 To już Galicja. Zamek  z ok. 1630 r. oglądamy tylko z zewnątrz.. Widać, że jest remontowany, ale nie ma oznak, że można go zwiedzać.

Zamek

Fot. Gienek

 

Jedna z czterech baszt zamku

Fot. Gienek

 

Kościół

Fot. Danka

 

 

Obok zamku jest kościół rzymsko-katolicki, a przy nim kapliczka z polskim napisem

 

 

 

 

Kapliczka przy kościele

Fot. Anna

 

 

Bar

Fot. Gienek

Obiad jemy w bardzo ładnie urządzonym barze.

 Dowiadujemy się, że pobliżu są jeszcze całkowicie polskie wioski. Chętnie byśmy  tam zajechali, ale czas nas goni.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zarubińce

Dom z kapliczką

Fot. Danka

 

Rodzinna wioska naszej mamy, babci i jej przodków. Ładne domy, cerkiew greko-katolicka, kilka cmentarzy. Na cmentarzu za wsią próżno szukamy znanych nam nazwisk.

 

 

 

 

 

 

 

Cerkiew

Fot. Gienek

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zatrzymujemy się obok cerkwi. Czy to tu była  ochrzczona nasza babcia, czy cerkiew zbudowano później?

 

 

 

 

 

 

  Przy cerkwi też jest cmentarz. Pogoda i bujna zieleń zniechęcają do wędrówek po nim, choć widać znajome nazwisko.

 

Cmentarz przy cerkwi

Fot. Danka

 

 

Wiemy, że mamy tu krewnych. We wsi mieszka  po kilka rodzin noszących takie nazwisko, jak  nasi pradziadkowie
i prapradziadkowie. Jedna z osób, z którymi rozmawiamy nawet się do pokrewieństwa przyznaje, ale nie kojarzy naszej prababki ani praprababki.  Rodzina naszych dziadków wyjechała stąd ponad 80 lat temu. Nawet zawołana na pomoc starsza pani, która najlepiej zna miejscowe koligacje nie potrafi nam pomóc.

 

 

 

 

 Krzemieniec

  Tu była kiedyś stolica powiatu obejmującego wiele miejscowości zamieszkałych przez naszych przodków.

Na Górze Bony  zwiedzamy ruiny zamku z ok. XIII wieku należącego niegdyś do polskich królów.

Zamek zdobył i zburzył w  1648 r. pułkownik kozacki  Maksym Krzywonos , po czym jego oddziały przez dziesięć tygodni  rabowały i niszczyły okoliczne miejscowości.

Nie odbudowano go i przez stulecia popadał w ruinę. Parę lat temu przeprowadzono tu prace zabezpieczające i renowacyjne.

 

Zamek krzemieniecki – odrestaurowane blanki
i baszta

 

Widok z ruin zamku na zespół budynków Liceum Krzemienieckiego

Fot. Gienek

 

Fot. Gienek

 

 

W oddali błyszczą wieże poczajowskiej Ławry

Fot. Danka

 Słynne Liceum Krzemienieckie. Na bazie jego biblioteki powstał uniwersytet kijowski. Są dwie tablice
z napisami po ukraińsku i polsku – jedna upamiętnia twórców Liceum, druga  chrzest jego sławnego ucznia Juliusza Słowackiego. Teraz w budynkach Liceum są jakieś szkoły. Na dziedzińcu popiersie Szewczenki.
W odrestaurowanym kościele mieści się sobór Przemienienia Pańskiego patriarchatu kijowskiego. Jest piękny.

 

   

Tablice pamiątkowe 

Fot. Gienek

 

Ołtarz w soborze 

 

Kościół rzymsko-katolicki

Fot. Gienek

 

Fot. Danka

 

 Odwiedzamy jeszcze muzeum Juliusza Słowackiego. Jedziemy  na herbatę do znajomej Gienka. Mamy trudności z trafieniem.

 Po drodze przypadkowo zatrzymujemy się przy gustownym pomniku Bandery, który jest dla Polaków symbolem ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Wołyniu i w Galicji. Z satysfakcją stwierdzamy, że nie ma pod nim ani śladu kwiatów.  

 Przy herbacie słuchamy pięknego śpiewu naszej gospodyni i jej wnuczki. Jest Ukrainką, ale przyznaje się do polskich przodków.

 Poczajów

Brama  Ławry

Fot. Anna

 

 

 Poczajowska Ławra była słynna na całą Rzeczpospolitą.  Matka Boska Poczajowska nadal jest w Polsce czczona. Żeby wejść na  teren Ławry kobiety muszą być w spódnicach
i mieć chustki na głowach. Obok bramy jest wypożyczalnia, więc nie ma problemu. W środku kapie od złota.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bogactwo złotych elementów

Fot. Gienek

   

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ozdobne wejście do świątyni

Fot. Gienek

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 Stary Oleksiniec

 Nasz ojciec chodził tu do carskiej szkoły z odległego o ponad 10 km folwarku Młynowce. Dziś trudno to sobie wyobrazić. Droga za Młynowcami robi się coraz gorsza, ale jakoś dojeżdżamy. Kościół zamieniony na cerkiew, zaraz obok jest druga. Na pobliskim placu stoją dwa krzyże. Na większym jest tabliczka, niestety, mało czytelna. Za kościołem resztki cmentarza  z  nagrobkiem prawosławnego duchownego.

Dawny kościół

Fot. Danka

 

Krzyż

Fot. Danka

                                    

 

 

 Wracając pytamy o krzyż. Jest poświęcony ofiarom bandytów. Otrzymujemy dodatkowe wyjaśnienie, że swoich też mordowali.

W sklepie rozmawiamy z dwiema kobietami. Jedna mówi, że jest Polką . Faktycznie ma polskie nazwisko. Z trudem szuka w pamięci polskich słów. Czemu nie wyjechała do Polski? Była mała i nie miała nic do gadania. Druga przyznaje się do polskich przodków.

Znów padają polskie nazwiska. Polacy zostali też  umieszczeni na tablicach przy pomniku w centrum.

Jedna z tablic

Fot. Gienek

 

Dederkały Wielkie

 Tu mieszkał brat naszego dziadka. W tutejszym kościele zakonu Reformatów  brał ślub nasz pradziadek.
W czasie rzezi kilku naszych krewnych znalazło schronienie w klasztorze, który skutecznie bronił się przed atakami band UPA i nie dał się nabrać na ich podstępy.  

 

Dawny kościół reformatów

Fot. Danka

 

Klasztor z kościołem ufundował w r. 1760 Michał de Grotius Preys, sędzia grodzki krzemieniecki. Góruje nad okolicą i widać go z daleka. W 1891 r. w klasztorze umieszczono rosyjskie seminarium nauczycielskie,
a bibliotekę przeniesiono do Żytomierza. W roku 1920 oddany ponownie katolikom. Obecnie mieści się tu cerkiew, ale stan obiektu jest nieszczególny.  Budynki klasztorne są w ruinie.

 

 

W XVIII wieku wieś należała do Kołłątajów i tu urodził się Hugo Kołłątaj – współzałożyciel Liceum Krzemienieckiego.

 

 

 

 

Budynek klasztorny

Fot. Gienek

   

 

 

 

 

Budynek klasztorny

Fot. Danka

  

Szumsk

Tu też mieszkali nasi krewni. Prawdopodobnie w tutejszej kaplicy brał ślub nasz praprapradziadek.

 Jest sobota. Prawie wszystko pozamykane. Z trudem znajdujemy kawiarenkę, w której można coś zjeść.

 

 

Dom z 1932 r.

Fot. Danka

Sporo przedwojennych domów.

 

 

 

 

Pomnik

Fot. Gienek

 

Podziwiamy  pomnik poświęcony ofiarom totalitaryzmów XX wieku. To niewielka przeciwwaga dla pomników sprawców ludobójstwa.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Borki i Nowystaw

Nie wiemy od kiedy nasi przodkowie mieszkali w Borkach, ale tu w 1800 r. urodziła się nasza praprababcia, w 1842 r. przyszedł na świat nasz pradziadek, a w 1875 r. nasza babcia. Nacjonaliści ukraińscy zamordowali tu kilku naszych krewnych.

 W Nowymstawie mieszkała rodzina prababci.

Tu mieszkali Zielińscy

Fot. Danka

 

Nie łudzimy się, że ktoś może pamiętać naszą babcię, ale  w Borkach mieszkał jej brat. Pytamy o Omelańskich. Podajemy imię brata babci. Nasza rozmówczyni nie kojarzy go. Pewnie mieszkał na drugim końcu wsi. Tu mieszkali Zielińscy.  To najprawdopodobniej też nasza rodzina.

 

 

 

 

 

Nagle okazuje się, że zna w Nowostawie jedną kobietę z domu Omelańską. To musi być nasza krewna, bo innych Omelańskich w okolicy nie było. Po jakimś czasie przywożą ją samochodem. Zaczyna nas ściskać. Pyta, czy jestem Ewa. Myślała, że jesteśmy potomkami jej ciotki, która wyjechała do Polski. Szybko ustalamy, jakie pokrewieństwo nas łączy. Nasi pradziadkowie byli braćmi. Mimo  rozczarowania zaprasza nas do siebie.  Stół już zastawiony. Rozmowa toczy się wartko.  Zapisujemy informacje o rodzinie jej ciotki. Po powrocie do Polski postaramy się ją odnaleźć. Zaczynamy spisywać jej  potomków, ale robi się późno. Musimy się pożegnać.

Dom kuzynki w Nowymstawie

Fot. Anna

Łanowce i Wierzbowiec

Zdjęcie młyna z 1938 r.

Fot. Michał Rzeszowski

 

 Chcemy zobaczyć młyn w Łozach, który zbudował nasz ojciec, ale stan drogi nas zniechęca.

W Łanowcach szukamy redakcji „Głosu Łanowiecczyny”.

Przywiodło nas tu zdjęcie młyna w Wierzbowcu  zamieszczone
w gazecie kilka lat temu.  Mamy takie samo z napisem „Wierzbowiec 1938”. Wykonał je nasz wujek.

Jesteśmy ciekawi, skąd autorka je miała. To starsza pani, bibliotekarka. Nie ma jej dzisiaj, bo źle się czuje. Pani, która nas tu miło przyjęła, telefonuje do niej. Niestety, nie będzie się mogła z nami zobaczyć. Pokazujemy inne zdjęcia z Wierzbowca. Pani redaktor stwierdza, że mogłyby zainteresować autorkę książki o Wierzbowcu.  Skoro jest taka książka, to chcemy ją nabyć. Niestety, nakład jest wyczerpany, ale może pani Jewgienia Nowosad odstąpi nam egzemplarz autorski. Znowu telefon. Są goście z Polski urodzeni w Wierzbowcu  i  chcą mieć książkę.  Dostaniemy ją, ale musimy pojechać do Wierzbowca.  Najlepiej  podjechać pod szkołę i tam spytać. Przed Wyszogródkiem jest drogowskaz na Wierzbowiec, po kilkudziesięciu metrach rozwidlenie drogi. Wybieramy niewłaściwy kierunek. Wracamy i tym razem już bez przeszkód dojeżdżamy do Wierzbowca. Szybko znajdujemy przewodnika i docieramy na miejsce. Mówimy, że tu mieszkali nasi dziadkowie Sowińscy.  Gospodyni błyskawicznie przypomina sobie „harną”  krawcową Bronisławę Sowińską. Rozpromieniamy się – to nasza mama. To przyjemne, że ktoś pamięta i  chwali naszych przodków.  Pokazujemy zdjęcia. Na jednym p. Jewgienia rozpoznaje swojego brata. Chce, żebyśmy je zostawili. Nie możemy, to własność naszej cioci, ale obiecujemy zrobić odbitki i przysłać.

 

W gościnie u p. Jewgienii Nowosad.

Fot. Danka

 Rozmawiamy o Polakach, którzy tu mieszkali. Na pożegnanie zostajemy obdarowani książką z dedykacją autorki. Zobowiązaliśmy się jeszcze poszukać informacji o losach jej przesiedlonej przyjaciółki Polki.

Tarnopol

Ostatni dzień poświęcamy na  przeglądanie dokumentów w tarnopolskim archiwum wojewódzkim. W spisie parafian z 1914 r. parafii Stary Wiśniowiec znajdujemy rodziny naszego dziadka i jego brata mieszkającego w Wiśniowcu. Wiemy już, jakich mieliśmy pradziadków. W księgach metrykalnych odnajdujemy akt urodzenia i chrztu mamy Ani. Niestety, to ekstrakty i nie ma adnotacji o ślubie, która najbardziej nas interesuje.  Jest akt ślubu siostry babci, ale nie udało się znaleźć aktu ślubu dziadków. Kończy nam się czas przeznaczony na poszukiwania. Trzeba będzie  wybrać się tu na dłużej.

 

Ania nie zna rosyjskiego, więc zwiedza w tym czasie okolicę. Jest zachwycona.

Archiwum

Fot. Gienek

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pomnik Salomei Kruszelnickiej

Fot. Ania

Kobieta, do której zagadała, uściskała ją uradowana  brzmieniem języka polskiego. Jak dobrze spotkać za granicą rodaczkę.

Wrażenia ogólne

 Naszą uwagę zwraca duża ilość pomników i przydrożnych kapliczek oraz elementy dekoracyjne wielu domów. Aż się zatrzymujemy, żeby sfotografować bajkowo kolorowy dom (bodajże w Napadówce).

 

 

Dom jak z bajki

Fot. Danka

 

 

 

 

Haftowane  poduszki

Fot. Anna

 

 Wnętrza też ładnie urządzone. Dywany na ścianach. Haftowane poduchy, o których nieraz słyszeliśmy.

Były kiedyś układane jedna na drugiej aż po powałę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Epilog

Podróż powrotna zajmuje  nam ponad 12 godzin. Do granicy docieramy gładko. Tym razem odprawa trwa 1,5 godziny. Przed Świdnikiem trafiamy na roboty drogowe i związany z tym korek. W żółwim tempie mijamy Lublin. Jeszcze kilka kilometrów i korek się kończy. Przed Warszawą  zatrzymujemy się na chwilę, żeby odetchnąć. Czeka nas jeszcze przejazd przez całe miasto. Tylko raz źle skręcamy. Jesteśmy tak zmęczeni, że rezygnujemy z myjni i tankowania. Szczęśliwie docieramy do celu..

 

Podsumowanie

To była udana wyprawa. Przestrogi, które puściliśmy mimo uszu, okazały się mocno przesadzone. Miejscowe jedzenie i picie nie wywołało u nas żadnych sensacji. Większość ludzi okazała się sympatyczna, życzliwa i uczynna. Spotkaliśmy się z gościnnością niczym nie ustępującą polskiej. Mówiliśmy głównie po polsku, a nasi rozmówcy po ukraińsku, ale jakoś udawało się nam porozumieć. Szczęśliwie są to języki podobne. Wielu ludzi przyznaje się do polskich przodków. Często słyszeliśmy, że ktoś z rodziny jest w Polsce. Wyjeżdżają do naszego kraju za chlebem, bo tam trudno o pracę i płace są niskie. Bogatsi jadą do Rosji, gdzie można lepiej zarobić, ale trzeba więcej zainwestować.  W rozmowach ze starszymi wypływa często sprawa rzezi wołyńskiej z ich inicjatywy. „To była rzeź bratobójcza”. „Wszystko dlatego, że do władzy doszli bandyci”. „My nie mieliśmy nic przeciwko Polakom, pomagaliśmy im.” Wiemy, że wielu Ukraińców pomagało Polakom przetrwać, choć było to dla nich niebezpieczne. Niektórzy zapłacili za  to życiem własnym i swoich bliskich. 

Wiele zobaczyliśmy i dowiedzieliśmy się, ale wkrótce po powrocie poczuliśmy niedosyt. Zostało jeszcze sporo miejsc, które chcielibyśmy odwiedzić i pytań, na które chcielibyśmy znaleźć odpowiedź. Myślimy o następnej wyprawie.

 Jesień 2012

Danuta Wojtowicz

Eugeniusz Krajewski

Contribute!

COPYRIGHT 20013  Metryki Wolyn