Kraj naszych przodków
Znamy tę krainę z opowiadań ludzi z pokolenia naszych rodziców i dziadków. Nasi przodkowie żyli tutaj od niepamiętnych czasów. Przez wieki ściągano tu ludzi z całej Europy, żeby zagospodarować puste przestrzenie. Jeszcze w okresie międzywojennym były całe kolonie niemieckie i czeskie. W miastach
i miasteczkach przeważali Żydzi. Obok siebie żyli Polacy i Ukraińcy. Przyjaźnili się ze sobą, zawierali małżeństwa, wspólnie świętowali i jeździli na saksy. II wojna światowa położyła temu kres. Nacjonaliści ukraińscy postawili sobie za cel pozbycie się dotychczasowych mieszkańców innych narodowości niż ukraińska i ten cel został osiągnięty.
|
Twierdza Dubno Fot. Anna |
Jedziemy poznać tę ziemię z bliska, poszukać śladów naszej rodziny i naszych rodaków. Spotykamy się w Warszawie – siostrzenica mego ojca Ania, mój brat Gienek
i ja, Danka. Według informacji znalezionej w internecie mamy przed sobą ponad 8 godzin jazdy. Wyruszamy o świcie. Odprawa graniczna trwa godzinę. Koło Dubna nie ma drogowskazu na Tarnopol. Z mapy wynika, że trzeba jechać przez miasto, więc skręcamy w jego kierunku. Mamy pierwszy powiew historii rodziny.
W Dubnie nasz ojciec służył w wojsku…
Zatrzymujemy się koło twierdzy, żeby spytać o drogę.
Po ponad 12 godzinach od startu docieramy do Wiśniowca. Tu będzie nasza baza. Mamy 6 dni na odwiedzenie miejsc związanych z naszą rodziną i zwiedzanie okolicy.
Tu mieszkał z rodziną brat naszego dziadka. Tu była siedziba gminy i parafii naszych dziadków. Członkowie naszej rodziny nieraz bywali na tutejszym targu.
|
Pałac – budynek główny Fot. Anna |
To od nazwy tego miasteczka wziął nazwisko potężny ród książąt Wiśniowieckich. Syn tego rodu Michał Tomasz Korybut Wiśniowiecki w latach 1669 – 1673 zasiadał na polskim tronie.
Zespół pałacowo parkowy w Wiśniowcu zbudowany w I połowie XVIII wieku przez ostatniego z rodu Michała Serwacego Wiśniowieckiego – najbogatszego wówczas magnata Rzeczpospolitej pełniącego wysokie urzędy - i rozbudowany później przez Mniszchów, to rezydencja iście królewska
i nieraz gościła władców. Bywał tu m.in. ostatni król Polski Stanisław August Poniatowski - przy apartamentach, które zajmował, była tablica upamiętniająca ten fakt.
|
Pałac – fragment ekspozycji Fot. Danka |
W pałacu zgromadzono niegdyś bogatą kolekcję obrazów i rzeźb wybitnych artystów, mebli
i innych cennych przedmiotów. Ściany holu i klatek schodowych ozdabiały ręcznie malowane holenderskie kafelki wykonane na specjalne zamówienie. W liczącej kilkanaście tysięcy tomów bibliotece było wiele unikalnych i bardzo cennych pozycji. Zbiory te zostały rozproszone w II połowie XIX wieku, kiedy to hrabia Włodzimierz Plater nabywszy pałac popadł w długi i dla ich pokrycia wyprzedał je na licytacji.
Na Wawelu można oglądać m.in. piece kaflowe z tego pałacu. Potem został sprzedany także sam pałac. W 1920 roku wkroczyli do pałacu bolszewicy i odarli go ze wszystkiego, co dało się zabrać. Zerwali nawet kafelki ze ścian
W okresie międzywojennym pałac nabył i wyremontował sejmik krzemieniecki na potrzeby instytucji pożytku publicznego. Był tu szpital i sierociniec. Po II wojnie światowej Wiśniowiec znalazł się w granicach ZSRR. Pałac pośpiesznie wyremontowano zmieniając przy tym układ pomieszczeń i przeznaczono na cele kulturalno-oświatowe. Później popadał powoli w ruinę.
|
Pod murami obronnymi były wspaniałe ogrody Fot. Danka |
Obecnie jest objęty programem „Zamki Tarnopola” . Uporządkowano dziedziniec
i otoczenie, wyremontowano dach, elewację
i część pomieszczeń wewnątrz pałacu. Są już dostępne dla zwiedzających. Na ścianach wiszą kopie obrazów, których oryginały kiedyś ozdabiały pałac. Można podziwiać piękne stare meble. Na zewnątrz trwają prace brukarskie. Wewnątrz są remontowane kolejne pomieszczenia. Powoli rezydencja odzyskuje elementy dawnej świetności.
Gospodarz pałacu bardzo dobrze mówi po polsku i ciekawie opowiada o historii i planach restauracji obiektu. Odnowiona jest również piękna cerkiew przyzamkowa z XVI wieku - najstarszy zabytek Wiśniowca.
|
Pozostałości kaplicy grobowej Wiśniowieckich |
Fot. Danka |
Kościół karmelitów ufundowany przez Jeremiego i odrestaurowany przez Michała Serwacego Wiśniowieckich nie miał tyle szczęścia. W lutym 1944 r. nacjonaliści ukraińscy podstępem wdarli się do klasztoru, spalili kościół i wymordowali ponad 200 (wg niektórych źródeł ponad 300) Polaków, głównie kobiet i dzieci, którzy szukali tam schronienia. W latach 50-tych XX wieku zburzono jego pozostałości i dziś nie ma po nim śladu.
Niszczeją resztki kaplicy grobowej kniaziów Wiśniowieckich na cmentarzu rzymsko-katolickim. Właśnie zniknęły figury spod krzyża. Kaplica miała być odbudowana, ale czy będzie?
Na niewielkim placyku stoi samotny nagrobek z ukraińskim napisem. Na jego temat jest jakaś legenda. Reszta cmentarza zarośnięta. W zaroślach widać resztki nagrobków.
|
Tu można jeszcze odczytać część napisu |
Fot. Danka
|
|
|
Kamieniołomy. Z okien naszego lokum widać wielkie wyrobisko. Pewnie stąd brano kamień budowlany |
Fot. Gienek |
Sławne targi przeniesiono z niedziel na soboty, ale nadal ściągają na nie tłumy i jest ogromny wybór towarów.
W Wiśniowcu Starym od 1757 do 1944 r. był kościół pod wezwaniem św. Stanisława
z cudownym obrazem św. Antoniego Padewskiego zbudowany przez Jana Mniszcha. Tu był ochrzczony nasz ojciec, mama Ani i Gienek, tu wzięli ślub nasi rodzice. W tym samym czasie, kiedy w klasztorze karmelitów w Nowym Wiśniowcu dokonywano rzezi, inny oddział zbrojnego ramienia OUN podpalił ten kościół zamknąwszy w nim wcześniej wiernych zgromadzonych na mszy, a potem zamordował wszystkich Polaków, których udało się znaleźć. Miejscowi Ukraińcy ukrywali Polaków i pomagali im uciec.
|
Ruiny kościoła od frontu |
Fot. Danka |
Oglądamy ze wzruszeniem ruiny – niemego świadka tylu ważnych chwil w historii naszej rodziny i zbrodni ukraińskich nacjonalistów.
|
Tylna ściana z krucyfiksem |
Fot. Danka |
|
Resztki malowideł nad miejscem, gdzie był ołtarz |
Fot. Danka |
Cmentarz. Gdzieś tu był pochowany nasz stryj i prawdopodobnie nasza prababcia. Możliwe, że również brat naszego dziadka. Gęste zarośla nie dają nadziei na odnalezienie ich grobów.
|
Na skraju stoi stela |
Fot. Danka |
Cmentarz jest jeszcze bardziej zarośnięty, niż w Nowym Wiśniowcu |
Fot. Danka |
W latach 1941-1942 Niemcy z pomocą ukraińskiej policji dokonali eksterminacji miejscowych Żydów, którzy stanowili większość mieszkańców miasteczka. W czasie II wojny światowej różnej maści nacjonaliści zamordowali w kilkutysięcznym Wiśniowcu ponad 3 tysiące ludzi.
Nasi dziadkowie był właścicielami majątku Młynowce z folwarkiem. Tam urodził się nasz ojciec, mama Ani i kilkoro ich rodzeństwa. Ponadto mieli dom w Butyniu.
Odnajdujemy miejsce, gdzie stał. Chcemy porozmawiać z aktualnym właścicielem, ale nikt nie otwiera. Nawiązujemy rozmowę z sąsiadami. Starszy pan pamięta naszych dziadków. Mówi, że dziadek przyjaźnił się z jego ojcem. Podaje imię dziadka i stryja. Twierdzi, że dalej mieszkał brat dziadka Jan Krajewski. Opowiada, jak dziadek budował drogę.
Ten mostek zbudował nasz dziadek |
Fot. Gienek |
|
Tu został pochowany nasz dziadek |
Fot. Danka |
Pytamy, czy wie, gdzie został pochowany. Mówi, że w Młynowcach. To nas zaskakuje, bo myśleliśmy, że w Wiśniowcu. Jedzie z nami, żeby pokazać to miejsce. Cmentarz funkcjonował krótko i teraz nawet nie widać, że tam kiedyś był. Tylko po drugiej stronie drogi stoi kapliczka. Część terenu zrównano spycharką jak budowano drogę. Pokazuje nam miejsce pod skarpą zarośnięte chaszczami.
Jesteśmy zasmuceni. Gdyby dziadek zmarł po przesiedleniu jego grób wyglądałby całkiem inaczej.
Żegnamy się z sąsiadami i jedziemy szukać folwarku. Wg starej mapy najlepiej pojechać z Butynia na Dzwiniacze, a potem skręcić w lewo na Rydoml. Dotarliśmy do skrzyżowania. Są jakieś domy, więc pytamy o drogę do folwarku Młynowce. Jedna z kobiet zostawia robotę i wsiada do samochodu, żeby nas zaprowadzić. Jedziemy z powrotem. Za Butyniem skręcamy w polną drogę. Dojeżdżamy do ładnej zagrody. Pani Maria (lat 93) zaprasza nas do domu.
Zagroda potomków Lubomira Więckowskiego |
Fot. Anna |
Potrafi powiedzieć po polsku „Ojcze nasz” i poprawnie śpiewa polski hymn. Jest córką Polaka. Jej ojciec był tu właścicielem ziemskim i pułkownikiem wojska polskiego. Jej mąż też był Polakiem. Wspominamy o Dzianotach, od których dziadek kupił majątek.
Ze zdumieniem dowiadujemy się, że Dzianot to szwagier jej ojca Lubomira Więckowskiego. Mówi, że przed wojną było tu trzech właścicieli ziemskich – Krajewscy, Bugajska i Więckowscy. Folwark naszych dziadków jest zburzony.
Syn pani Marii pokazuje nam, gdzie się znajdował. Stwierdza, że nie ma tam już nic do oglądania.
Tam był folwark naszych dziadków |
Fot. Ania |
Nasza przewodniczka zaprasza nas na obiad. Przygotowuje go błyskawicznie. Jej matka była kucharką u naszych dziadków. Zachwycamy się smakiem ziemniaków, zsiadłego mleka i soku brzozowego z miętą. Wódki nie pijemy, ale dajemy się z Anią skusić na trochę wina (Gienek nie może, bo jest kierowcą). Zostajemy obdarowani wiadrem gruszek i z trudem się wymawiamy od zabrania jeszcze jabłeki „baraboli”. Nie przyjmujemy też propozycji przenocowania.
W Zbarażu część naszej rodziny schroniła się pod koniec II wojny światowej przed banderowcami.
Zbaraski zamek został wzniesiony w 1626 r. przez kniaziów Zbaraskich wg projektu Henryka von Peene . W Polsce wszyscy o nim wiedzą za sprawą powieści Henryka Sienkiewicza „Ogniem i Mieczem”. Zniszczony w czasie I wojny światowej przez Rosjan, odbudowany przez Polaków w 1935 r., po II wojnie światowej znowu został częściowo zburzony. Obecnie jest całkowicie odrestaurowany i zagospodarowany. Piękne wnętrza
i bogactwo eksponatów.
|
|
|
Brama zamku |
|
Komnata w pałacu |
Fot. Danka |
|
Fot. Danka |
|
|
|
|
|
|
Witraże w drzwiach wewnętrznych pałacu |
|
Z wystawy rękodzieła ludowego – hafty wołyńskie |
Fot. Ania |
|
Fot. Gienek |
|
|
|
Fragment wystawy narzędzi tortur |
|
Modele cerkwi drewnianych |
Fot. Gienek |
|
Fot. Gienek |
|
|
|
|
|
|
Wystawa rzeźby ludowej |
|
Jest i zbrojownia |
Fot. Gienek |
|
Fot. Gienek |
Jest jeszcze interesująca wystawa archeologiczna z zabytkami paleolitycznymi i neolitycznymi.
Trzeba dużo czasu, żeby wszystko obejrzeć. Na zwiedzanie miasta już go nie starcza…
Tu nasza mama skończyła szkołę powszechną.
To już Galicja. Zamek z ok. 1630 r. oglądamy tylko z zewnątrz.. Widać, że jest remontowany, ale nie ma oznak, że można go zwiedzać.
|
Zamek |
Fot. Gienek |
|
Jedna z czterech baszt zamku |
Fot. Gienek |
|
Kościół |
Fot. Danka |
Obok zamku jest kościół rzymsko-katolicki, a przy nim kapliczka z polskim napisem
|
Kapliczka przy kościele |
Fot. Anna |
|
Bar |
Fot. Gienek |
Obiad jemy w bardzo ładnie urządzonym barze.
Dowiadujemy się, że pobliżu są jeszcze całkowicie polskie wioski. Chętnie byśmy tam zajechali, ale czas nas goni.
|
Dom z kapliczką |
Fot. Danka |
Rodzinna wioska naszej mamy, babci i jej przodków. Ładne domy, cerkiew greko-katolicka, kilka cmentarzy. Na cmentarzu za wsią próżno szukamy znanych nam nazwisk.
|
Cerkiew |
Fot. Gienek |
Zatrzymujemy się obok cerkwi. Czy to tu była ochrzczona nasza babcia, czy cerkiew zbudowano później?
Przy cerkwi też jest cmentarz. Pogoda i bujna zieleń zniechęcają do wędrówek po nim, choć widać znajome nazwisko.
|
Cmentarz przy cerkwi |
Fot. Danka |
Wiemy, że mamy tu krewnych. We wsi mieszka po kilka rodzin noszących takie nazwisko, jak nasi pradziadkowie
i prapradziadkowie. Jedna z osób, z którymi rozmawiamy nawet się do pokrewieństwa przyznaje, ale nie kojarzy naszej prababki ani praprababki. Rodzina naszych dziadków wyjechała stąd ponad 80 lat temu. Nawet zawołana na pomoc starsza pani, która najlepiej zna miejscowe koligacje nie potrafi nam pomóc.
Tu była kiedyś stolica powiatu obejmującego wiele miejscowości zamieszkałych przez naszych przodków.
Na Górze Bony zwiedzamy ruiny zamku z ok. XIII wieku należącego niegdyś do polskich królów.
Zamek zdobył i zburzył w 1648 r. pułkownik kozacki Maksym Krzywonos , po czym jego oddziały przez dziesięć tygodni rabowały i niszczyły okoliczne miejscowości.
Nie odbudowano go i przez stulecia popadał w ruinę. Parę lat temu przeprowadzono tu prace zabezpieczające i renowacyjne.
|
|
|
Zamek krzemieniecki – odrestaurowane blanki |
|
Widok z ruin zamku na zespół budynków Liceum Krzemienieckiego |
Fot. Gienek |
|
Fot. Gienek |
|
W oddali błyszczą wieże poczajowskiej Ławry |
Fot. Danka |
Słynne Liceum Krzemienieckie. Na bazie jego biblioteki powstał uniwersytet kijowski. Są dwie tablice
z napisami po ukraińsku i polsku – jedna upamiętnia twórców Liceum, druga chrzest jego sławnego ucznia Juliusza Słowackiego. Teraz w budynkach Liceum są jakieś szkoły. Na dziedzińcu popiersie Szewczenki.
W odrestaurowanym kościele mieści się sobór Przemienienia Pańskiego patriarchatu kijowskiego. Jest piękny.
|
Tablice pamiątkowe |
Fot. Gienek |
|
|
|
Ołtarz w soborze |
|
Kościół rzymsko-katolicki |
Fot. Gienek |
|
Fot. Danka |
Odwiedzamy jeszcze muzeum Juliusza Słowackiego. Jedziemy na herbatę do znajomej Gienka. Mamy trudności z trafieniem.
Po drodze przypadkowo zatrzymujemy się przy gustownym pomniku Bandery, który jest dla Polaków symbolem ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na Wołyniu i w Galicji. Z satysfakcją stwierdzamy, że nie ma pod nim ani śladu kwiatów.
Przy herbacie słuchamy pięknego śpiewu naszej gospodyni i jej wnuczki. Jest Ukrainką, ale przyznaje się do polskich przodków.
|
Brama Ławry |
Fot. Anna |
Poczajowska Ławra była słynna na całą Rzeczpospolitą. Matka Boska Poczajowska nadal jest w Polsce czczona. Żeby wejść na teren Ławry kobiety muszą być w spódnicach
i mieć chustki na głowach. Obok bramy jest wypożyczalnia, więc nie ma problemu. W środku kapie od złota.
|
Bogactwo złotych elementów |
Fot. Gienek |
|
Ozdobne wejście do świątyni |
Fot. Gienek |
Nasz ojciec chodził tu do carskiej szkoły z odległego o ponad 10 km folwarku Młynowce. Dziś trudno to sobie wyobrazić. Droga za Młynowcami robi się coraz gorsza, ale jakoś dojeżdżamy. Kościół zamieniony na cerkiew, zaraz obok jest druga. Na pobliskim placu stoją dwa krzyże. Na większym jest tabliczka, niestety, mało czytelna. Za kościołem resztki cmentarza z nagrobkiem prawosławnego duchownego.
|
Dawny kościół |
Fot. Danka |
|
Krzyż |
Fot. Danka |
Wracając pytamy o krzyż. Jest poświęcony ofiarom bandytów. Otrzymujemy dodatkowe wyjaśnienie, że swoich też mordowali.
W sklepie rozmawiamy z dwiema kobietami. Jedna mówi, że jest Polką . Faktycznie ma polskie nazwisko. Z trudem szuka w pamięci polskich słów. Czemu nie wyjechała do Polski? Była mała i nie miała nic do gadania. Druga przyznaje się do polskich przodków.
Znów padają polskie nazwiska. Polacy zostali też umieszczeni na tablicach przy pomniku w centrum.
|
Jedna z tablic |
Fot. Gienek |
Tu mieszkał brat naszego dziadka. W tutejszym kościele zakonu Reformatów brał ślub nasz pradziadek.
W czasie rzezi kilku naszych krewnych znalazło schronienie w klasztorze, który skutecznie bronił się przed atakami band UPA i nie dał się nabrać na ich podstępy.
|
Dawny kościół reformatów |
Fot. Danka |
Klasztor z kościołem ufundował w r. 1760 Michał de Grotius Preys, sędzia grodzki krzemieniecki. Góruje nad okolicą i widać go z daleka. W 1891 r. w klasztorze umieszczono rosyjskie seminarium nauczycielskie,
a bibliotekę przeniesiono do Żytomierza. W roku 1920 oddany ponownie katolikom. Obecnie mieści się tu cerkiew, ale stan obiektu jest nieszczególny. Budynki klasztorne są w ruinie.
W XVIII wieku wieś należała do Kołłątajów i tu urodził się Hugo Kołłątaj – współzałożyciel Liceum Krzemienieckiego.
|
Budynek klasztorny |
Fot. Gienek |
|
Budynek klasztorny |
Fot. Danka |
Tu też mieszkali nasi krewni. Prawdopodobnie w tutejszej kaplicy brał ślub nasz praprapradziadek.
Jest sobota. Prawie wszystko pozamykane. Z trudem znajdujemy kawiarenkę, w której można coś zjeść.
Dom z 1932 r. |
Fot. Danka |
Sporo przedwojennych domów.
|
Pomnik |
Fot. Gienek |
Podziwiamy pomnik poświęcony ofiarom totalitaryzmów XX wieku. To niewielka przeciwwaga dla pomników sprawców ludobójstwa.
Nie wiemy od kiedy nasi przodkowie mieszkali w Borkach, ale tu w 1800 r. urodziła się nasza praprababcia, w 1842 r. przyszedł na świat nasz pradziadek, a w 1875 r. nasza babcia. Nacjonaliści ukraińscy zamordowali tu kilku naszych krewnych.
W Nowymstawie mieszkała rodzina prababci.
|
Tu mieszkali Zielińscy |
Fot. Danka |
Nie łudzimy się, że ktoś może pamiętać naszą babcię, ale w Borkach mieszkał jej brat. Pytamy o Omelańskich. Podajemy imię brata babci. Nasza rozmówczyni nie kojarzy go. Pewnie mieszkał na drugim końcu wsi. Tu mieszkali Zielińscy. To najprawdopodobniej też nasza rodzina.
Nagle okazuje się, że zna w Nowostawie jedną kobietę z domu Omelańską. To musi być nasza krewna, bo innych Omelańskich w okolicy nie było. Po jakimś czasie przywożą ją samochodem. Zaczyna nas ściskać. Pyta, czy jestem Ewa. Myślała, że jesteśmy potomkami jej ciotki, która wyjechała do Polski. Szybko ustalamy, jakie pokrewieństwo nas łączy. Nasi pradziadkowie byli braćmi. Mimo rozczarowania zaprasza nas do siebie. Stół już zastawiony. Rozmowa toczy się wartko. Zapisujemy informacje o rodzinie jej ciotki. Po powrocie do Polski postaramy się ją odnaleźć. Zaczynamy spisywać jej potomków, ale robi się późno. Musimy się pożegnać.
|
Dom kuzynki w Nowymstawie |
Fot. Anna |
|
Zdjęcie młyna z 1938 r. |
Fot. Michał Rzeszowski |
Chcemy zobaczyć młyn w Łozach, który zbudował nasz ojciec, ale stan drogi nas zniechęca.
W Łanowcach szukamy redakcji „Głosu Łanowiecczyny”.
Przywiodło nas tu zdjęcie młyna w Wierzbowcu zamieszczone
w gazecie kilka lat temu. Mamy takie samo z napisem „Wierzbowiec 1938”. Wykonał je nasz wujek.
Jesteśmy ciekawi, skąd autorka je miała. To starsza pani, bibliotekarka. Nie ma jej dzisiaj, bo źle się czuje. Pani, która nas tu miło przyjęła, telefonuje do niej. Niestety, nie będzie się mogła z nami zobaczyć. Pokazujemy inne zdjęcia z Wierzbowca. Pani redaktor stwierdza, że mogłyby zainteresować autorkę książki o Wierzbowcu. Skoro jest taka książka, to chcemy ją nabyć. Niestety, nakład jest wyczerpany, ale może pani Jewgienia Nowosad odstąpi nam egzemplarz autorski. Znowu telefon. Są goście z Polski urodzeni w Wierzbowcu i chcą mieć książkę. Dostaniemy ją, ale musimy pojechać do Wierzbowca. Najlepiej podjechać pod szkołę i tam spytać. Przed Wyszogródkiem jest drogowskaz na Wierzbowiec, po kilkudziesięciu metrach rozwidlenie drogi. Wybieramy niewłaściwy kierunek. Wracamy i tym razem już bez przeszkód dojeżdżamy do Wierzbowca. Szybko znajdujemy przewodnika i docieramy na miejsce. Mówimy, że tu mieszkali nasi dziadkowie Sowińscy. Gospodyni błyskawicznie przypomina sobie „harną” krawcową Bronisławę Sowińską. Rozpromieniamy się – to nasza mama. To przyjemne, że ktoś pamięta i chwali naszych przodków. Pokazujemy zdjęcia. Na jednym p. Jewgienia rozpoznaje swojego brata. Chce, żebyśmy je zostawili. Nie możemy, to własność naszej cioci, ale obiecujemy zrobić odbitki i przysłać.
|
W gościnie u p. Jewgienii Nowosad. |
Fot. Danka |
Rozmawiamy o Polakach, którzy tu mieszkali. Na pożegnanie zostajemy obdarowani książką z dedykacją autorki. Zobowiązaliśmy się jeszcze poszukać informacji o losach jej przesiedlonej przyjaciółki Polki.
Ostatni dzień poświęcamy na przeglądanie dokumentów w tarnopolskim archiwum wojewódzkim. W spisie parafian z 1914 r. parafii Stary Wiśniowiec znajdujemy rodziny naszego dziadka i jego brata mieszkającego w Wiśniowcu. Wiemy już, jakich mieliśmy pradziadków. W księgach metrykalnych odnajdujemy akt urodzenia i chrztu mamy Ani. Niestety, to ekstrakty i nie ma adnotacji o ślubie, która najbardziej nas interesuje. Jest akt ślubu siostry babci, ale nie udało się znaleźć aktu ślubu dziadków. Kończy nam się czas przeznaczony na poszukiwania. Trzeba będzie wybrać się tu na dłużej.
Ania nie zna rosyjskiego, więc zwiedza w tym czasie okolicę. Jest zachwycona.
|
Archiwum |
Fot. Gienek |
|
Pomnik Salomei Kruszelnickiej |
Fot. Ania |
Kobieta, do której zagadała, uściskała ją uradowana brzmieniem języka polskiego. Jak dobrze spotkać za granicą rodaczkę.
Naszą uwagę zwraca duża ilość pomników i przydrożnych kapliczek oraz elementy dekoracyjne wielu domów. Aż się zatrzymujemy, żeby sfotografować bajkowo kolorowy dom (bodajże w Napadówce).
Dom jak z bajki |
Fot. Danka |
|
Haftowane poduszki |
Fot. Anna |
Wnętrza też ładnie urządzone. Dywany na ścianach. Haftowane poduchy, o których nieraz słyszeliśmy.
Były kiedyś układane jedna na drugiej aż po powałę.
Podróż powrotna zajmuje nam ponad 12 godzin. Do granicy docieramy gładko. Tym razem odprawa trwa 1,5 godziny. Przed Świdnikiem trafiamy na roboty drogowe i związany z tym korek. W żółwim tempie mijamy Lublin. Jeszcze kilka kilometrów i korek się kończy. Przed Warszawą zatrzymujemy się na chwilę, żeby odetchnąć. Czeka nas jeszcze przejazd przez całe miasto. Tylko raz źle skręcamy. Jesteśmy tak zmęczeni, że rezygnujemy z myjni i tankowania. Szczęśliwie docieramy do celu..
Podsumowanie
To była udana wyprawa. Przestrogi, które puściliśmy mimo uszu, okazały się mocno przesadzone. Miejscowe jedzenie i picie nie wywołało u nas żadnych sensacji. Większość ludzi okazała się sympatyczna, życzliwa i uczynna. Spotkaliśmy się z gościnnością niczym nie ustępującą polskiej. Mówiliśmy głównie po polsku, a nasi rozmówcy po ukraińsku, ale jakoś udawało się nam porozumieć. Szczęśliwie są to języki podobne. Wielu ludzi przyznaje się do polskich przodków. Często słyszeliśmy, że ktoś z rodziny jest w Polsce. Wyjeżdżają do naszego kraju za chlebem, bo tam trudno o pracę i płace są niskie. Bogatsi jadą do Rosji, gdzie można lepiej zarobić, ale trzeba więcej zainwestować. W rozmowach ze starszymi wypływa często sprawa rzezi wołyńskiej z ich inicjatywy. „To była rzeź bratobójcza”. „Wszystko dlatego, że do władzy doszli bandyci”. „My nie mieliśmy nic przeciwko Polakom, pomagaliśmy im.” Wiemy, że wielu Ukraińców pomagało Polakom przetrwać, choć było to dla nich niebezpieczne. Niektórzy zapłacili za to życiem własnym i swoich bliskich.
Wiele zobaczyliśmy i dowiedzieliśmy się, ale wkrótce po powrocie poczuliśmy niedosyt. Zostało jeszcze sporo miejsc, które chcielibyśmy odwiedzić i pytań, na które chcielibyśmy znaleźć odpowiedź. Myślimy o następnej wyprawie.
Jesień 2012
Danuta Wojtowicz
Eugeniusz Krajewski